Po około 2 godzinach jesteśmy gotowi do dalszej drogi więc ruszamy w stronę portu w Ploce.
Po dotarciu na miejsce okazuje się, że ostatni tego dnia prom (według rozkładu) jeszcze nie przypłynął i można zakupić bilety ale nie wiadomo kiedy i czy w ogóle uda się nim przeprawić na półwysep. Pani w kasie nie mówi po angielsku ale za to włada językiem migowym, ja nie, więc nie bardzo wiem o co jej chodzi. W końcu ktoś z kolejki duka, że "fire" i pokazuje w stronę miejsca, gdzie powinien już zacumować prom. Intuicja podpowiada mi ulotnić się stamtąd i zaproponować rodzinie drogę lądową. Tak też robimy.
Gdy docieramy do zjazdu na Peljesac mąż postanawia zatankować. Zmęczenie daje o sobie znać i do baku zamiast oleju leje się benzyna. Na szczęście na przeciwko stacji benzynowej znajdujemy mechanika, który od ręki postanawia nam pomóc. Pracownicy stacji też są bardzo ofiarni: najpierw pomagają nam przepchnąć przyczepę, a potem samochód w zaciszne miejsce, cały czas się interesują i podpytują o postępy w odsysaniu paliwa. Nagle na stację wjeżdżają z impetem 3 wojskowe ciężarówki, z których jak mrówki wysypują się żołnierze, hałasują, nawołują się, robi się nerwowo. Po chwili dołącza do nim auto żandarmerii wojskowej. Pan w mundurze krzyczy na szeregowych. Wszyscy pakują się do ciężarówek i odjeżdżają z piskiem opon.
Panika sprawia, że w naszych głowach rodzą się domysły o wybuchu wojny, ataku terrorystycznym, itp. Od zaprzyjaźnionych pracowników stacji dowiadujemy się, że Peljesac oraz sąsiadująca z nim Korcula płoną, strażacy nie radzą sobie z sytuacją i do pomocy zostało wezwane wojsko.
Natychmiast podejmujemy decyzję o pozostaniu na lądzie. Jesteśmy niedaleko Slano więc zakładamy, że tam uda nam się znaleźć nocleg. Robi się ciemno. Niestety w obu kempingach, które udaje nam się zidentyfikować (podobno jest ich w Slano więcej ale szukanie ich po nocy ciągnąc przyczepę wąskimi uliczkami jest bez sensu), nie ma miejsca. To efekt uciekających z płonącego Peljesaca turystów. Chciał - nie chciał ruszamy dalej.
Kawałek dalej zjeżdżamy do Guesthouse'u Budima (można tu wynająć pokój ale jest też opcja rozstawienia przyczepy). Nieciekawy to "kemping": przydrożny (od rana słychać ruch tranzytowy), praktycznie nie zacieniony, z brudnym sanitariatem, w dodatku drogi i z nieprzyjemnym sąsiedztwem - to akurat nie wina właścicieli. Trafiają się nam Włosi obrażeni, że ktoś jeszcze gości na tym kempie oprócz nich. Jest już na tyle późno, że ich obraźliwe uwagi puszczamy mimo uszu. Jutro i tak nas tu nie będzie.
Marzy mi się taka podróż :) dobry hak do przyczepy, kemping, auto i w drogę. Kiedyś na pewno zbiorę się w sobie i zorganizuję taki wyjazd rodzinie.
OdpowiedzUsuń