Do Słowenii docieramy około godziny 20, więc jak tylko przekraczamy granicę z Austrią, zaczynamy się rozglądać za jakimś spokojnym i bezpiecznym miejscem na nocleg. Wybieramy parking dla TIR-ów na Shell-u, ustawiamy naszą jeżdżącą muszelkę między Polakami (wiadomo - swój to swój) i rzucamy się na posłania. Małżonek próbuje jeszcze zdobyć dla nas po lokalnym lub jakimkolwiek browcu na dobry sen, niestety w Słowenii po godzinie 21 nie sprzedają alkoholu! Musimy więc zadowolić się ciepłą Warką, którą wieziemy jeszcze z Polski.
Ledwie zasypiam, budzi mnie ryk silnika ciężarówki stojącej obok nas. Kierowca rozgrzewa maszynerię, chłodzi kabinę, a jego TIR warczy dobre 15 minut. W końcu odjeżdża. Oddycham z ulgą, że szczęśliwie w nas nie wjechał. Męczarnia trwa całą noc bo co chwila jakaś ciężarówa odjeżdża, a ja odmawiam kolejną zdrowaśkę za "zdrowie" przyczepy. Niebiosa łaskawe zsyłają nam przyjemny, rześki poranek. Jakże niegroźnie i śmiesznie wyglądają nocne strachy o świcie.
Wypijamy kawę i ruszamy do Postojnej. Po około dwóch godzinach docieramy do celu - Postojnej Jamy. Zaopatrzeni w ciepłe ubrania, wodę i podręcznego polskiego tłumacza (polecam zakupić chociaż 1 na rodzinę, bez tego wycieczka może nie być aż tak ciekawa). Jaskinia w Postojnej okazuje się najświetniejszą jaskinią, w jakiej dotychczas byliśmy. Czuję się jak bohaterka jednego z filmów z Indiana Jones. Podróż pędzącymi pod ziemią wagonikami w otoczeniu stalaktytów i stalagmitów (w końcu wiem co jest co) pomimo, że nie trwa długo, dostarcza mocnych ale i przyjemnych wrażeń. Bliskość i piękno naturalnego tworzenia powala i budzi respekt. Samodzielna wspinaczka na podziemny szczyt potęguje wrażenie namacalności tego podziemnego świata.
Wizytę w Postojnej kończymy zwiedzaniem prawdziwej perełki - zamku w skale. Podobno kręcił film i o mało się tam nie przekręcił sam Jackie Chan.
Zostawiamy Słowenię i uderzamy w stronę Istrii (najdalej na zachód wysuniętego cypla Chorwacji).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz