poniedziałek, 10 sierpnia 2015

O czym nie zapomnieć przed wyjazdem z domkiem na kółkach, czyli lepiej weź wszystko!

Żeby spakować przyczepę na około trzytygodniowy wyjazd potrzeba kilku (tfu, kilkunastu) spokojnych godzin kręcenia się między nią a domem. Na tego typu wypoczynek trzeba spakować mnóstwo praktycznych przedmiotów i sprzętu typu miski (choćby do zmywania czy prania), wiaderka (do wykorzystania jako kosz na śmieci czy zlewki na nieczystości, itp.), sznurek i spinki bieliźniane (rozwiesza się go zaraz po rozstawieniu przyczepy - w ciepłych krajach czy w ojczyźnie podczas ładnej pogody ubrania, kostiumy i ręczniki schną migiem), narzędzia do drobnej majsterki, zapałki, taśmę klejącą, latarkę, mini odkurzacz, miotłę, proszek na mrówki i inne wkurzające insekty, lampki (mogą być antykomarowe), które umilają wieczorne siedzenie z winkiem przed przyczepką, wiatrak, ewentualnie klimatyzator - przy wycieczkach w stronę skwaru - no chyba że w przyczepce macie klimatyzację (to przepraszam), krzesełka i stolik turystyczny, leżaczki, jakieś zadaszenie nad wejście do przyczepki (ochrona przed słońcem, wiatrem, jaszczurkami czy cykadami skaczącymi do miski z mlekiem), chemię do przyczepowej toalety, przedłużacze, wszelkie możliwe "przejściówki", itd., itp. Generalnie lepiej zabrać wszystko ;)

Niemal cały dzień zajmuje mi zwykle szykowanie weków z mięsem drobiowym, schabami oraz z gulaszem. To spora oszczędność czasu i pieniędzy, zwłaszcza w drogich landach. Zawartość słoika wystarczy tylko podgrzać dodając do niego kaszę, ryż czy makaron.



Niektórzy kupują na miejscu ale ja zawsze wcześniej zaopatruję się w wiktuały typu cukier, herbata, kasze, makarony, nabiał, próżniowo pakowana wędlina, warzywa (na pierwsze dni), przyprawy, napoje, duuuużo wody, dżemy, nutelka, itd. Z tych samych powodów co wyżej.

Ubrania (należy się nastawić na minimalizm bo to nie Gołębiewski tylko luz-blues, a przepierka na campingu to żaden problem), kosmetyki, zabawki, książki, gry, malowanki, dmuchańce, itp. (przy założeniu że podróżuje się z dziećmi), leki, pościel, koce, ręczniki - to wszystko być musi.

Dobrze aby jakaś męska ręka sprawdziła, wymacała i obejrzała domek na kółkach zanim wyruszy na szlak. Bezpośrednio przed wyjazdem sprawdźcie czy wszystkie szafki i półeczki macie dobrze zamknięte, zablokowaną lodówkę, drzwiczki do toalety, drzwi do przyczepy oraz domknięte okna i szyberdach - jeśli występuje (my raz o jednym okienku zapomnieliśmy i przy mijaniu się z rozpędzonym tirem, straciliśmy je). Oczywista oczywistość ale napisać muszę - mocowanie przyczepy do samochodu - ma być bez zarzutu, połączenie elektryki - ma nie szwankować (domek na kółkach musi być dobrze widoczny w dzień i w nocy). No to w drogę :)

sobota, 8 sierpnia 2015

Chorwacja - Słowenia

Ruszamy :) Trasę do Chorwacji postanawiamy pokonać przez Czechy, Austrię i Słowenię, zakładając że w tym ostatnim państwie zrobimy przystanek na spanie i dłuższą regenerację. Obiad, czyli knedliczki z gulaszem, jemy w uroczej przygranicznej czeskiej mieścince, Mikulov.


Do Słowenii docieramy około godziny 20, więc jak tylko przekraczamy granicę z Austrią, zaczynamy się rozglądać za jakimś spokojnym i bezpiecznym miejscem na nocleg. Wybieramy parking dla TIR-ów na Shell-u, ustawiamy naszą jeżdżącą muszelkę między Polakami (wiadomo - swój to swój) i rzucamy się na posłania. Małżonek próbuje jeszcze zdobyć dla nas po lokalnym lub jakimkolwiek browcu na dobry sen, niestety w Słowenii po godzinie 21 nie sprzedają alkoholu! Musimy więc zadowolić się ciepłą Warką, którą wieziemy jeszcze z Polski.

Ledwie zasypiam, budzi mnie ryk silnika ciężarówki stojącej obok nas. Kierowca rozgrzewa maszynerię, chłodzi kabinę, a jego TIR warczy dobre 15 minut. W końcu odjeżdża. Oddycham z ulgą, że szczęśliwie w nas nie wjechał. Męczarnia trwa całą noc bo co chwila jakaś ciężarówa odjeżdża, a ja odmawiam kolejną zdrowaśkę za "zdrowie" przyczepy. Niebiosa łaskawe zsyłają nam przyjemny, rześki poranek. Jakże niegroźnie i śmiesznie wyglądają nocne strachy o świcie.


Wypijamy kawę i ruszamy do Postojnej. Po około dwóch godzinach docieramy do celu - Postojnej Jamy. Zaopatrzeni w ciepłe ubrania, wodę i podręcznego polskiego tłumacza (polecam zakupić chociaż 1 na rodzinę, bez tego wycieczka może nie być aż tak ciekawa). Jaskinia w Postojnej okazuje się najświetniejszą jaskinią, w jakiej dotychczas byliśmy. Czuję się jak bohaterka jednego z filmów z Indiana Jones. Podróż pędzącymi pod ziemią wagonikami w otoczeniu stalaktytów i stalagmitów (w końcu wiem co jest co) pomimo, że nie trwa długo, dostarcza mocnych ale i przyjemnych wrażeń. Bliskość i piękno naturalnego tworzenia powala i budzi respekt. Samodzielna wspinaczka na podziemny szczyt potęguje wrażenie namacalności tego podziemnego świata.



Wizytę w Postojnej kończymy zwiedzaniem prawdziwej perełki - zamku w skale. Podobno kręcił film i o mało się tam nie przekręcił sam Jackie Chan.





Będąc w Słowenii warto poświęcić trochę czasu na odwiedzenie Bled (przepięknego miasteczka z zamkiem na szczycie skały, otoczonej szmaragdowym jeziorem z wysepką, na której - według legendy - znajduje się dzwon, co spełnia życzenia).






Zostawiamy Słowenię i uderzamy w stronę Istrii (najdalej na zachód wysuniętego cypla Chorwacji).

Medulin (Istria, Chorwacja)

Wyjeżdżając z Postojnej podejmujemy decyzję, że chcemy odwiedzić kemping w Medulinie (położonym w bliskim sąsiedztwie Puli), gdzie wakacjowaliśmy w poprzednim roku, a to tylko około 2 godzin drogi.

Meduliński kemping Arena ma bardzo przyjemną lokalizację bo znajduje się na cypelku, tworzącym sam czubeczek Półwyspu Istria. Morze z uroczymi zatoczkami (wśród nich znajduje się też taka z piaskiem) otacza więc ten w w większości zalesiony drzewami piniowymi kemping.


Przy wjeździe na kemping należy się opowiedzieć gdzie stanie domek na kółkach, co jest trochę kupowaniem kota w worku, ale obsługa zapewnia, że w razie gdyby miejsce nie odpowiadało, zawsze można wrócić i ponegocjować... Trafiamy jednak poletko z cowieczornym prywatnym spektaklem zachodzącego słońca więc nie marudzimy. W "Arenie" parcele są niewielkie i wydzielone kamyczkami (lokatorzy bronią najmniejszego kawałka swoich tymczasowych posiadłości) więc albo się lubi ludzi albo się tam nie jedzie ;)



Kemping może poszczycić się m.in. dość dobrze zaopatrzonym sklepem, dużą i czystą bazą sanitarną, pralnią, centrum nurkowania, niezłą restauracją, plażą dla psów (właśnie tak) i ofertą animacyjną (poza zajęciami dla dzieci, po cypelku podróżuje kolorowa ciuchcia, którą można się przejechać, jest wypożyczalnia rowerów, rowerów rodzinnych, itp.). Ponadto tuż przy kempingu znajduje się wesołe miasteczko. A w porcie, który mieści się tuż za wesołym miasteczkiem, można zakupić bilety na rejs statkiem, łódką, motorówką, łodzią podwodną, itp.

Sam Medulin jest uroczym, spokojnym miasteczkiem z fajnymi restauracjami i przytulnymi kawiarniami. To świetna baza wypadowa do pięknych, zabytkowych miejscowości, takich jak np. Pula, Rovinj, Poreć (tutaj też polecam Jaskinię Baredine pod Poreciem); do dzikich, cudownych plaż, jakie można znaleźć na pobliskim Kamenjaku (Park Narodowy Kamenjak), czy na morskie rejsy, choćby ten na Archipelag Brijuni.


Pula, Rovinj, Kamenjak


piątek, 7 sierpnia 2015

Starigrad-Paklenica

Z Medulinu ruszamy w stronę Dalmacji. Naszym celem jest Starigrad-Paklenica, oddalony od Zadaru o około 45 km. Nasza niesforna nawigacja postanawia nas poprowadzić Magistralą Jardanską, czyli pokrętną, wąską ale przepiękną drogą dla szaleńców/twardzieli/narwańców/kochających mocne wrażenia (należy wybrać własną opcję). Jadąc Jardanką nachodzą mnie myśli, że to już ostatnie wspólnie z rodziną spędzane chwile, że w sumie za młoda na umieranie jestem, że tyle planów jeszcze czeka do realizacji, itp. Na przemian zaciskam oczy i otwieram szeroko, by podziwiać niesamowite widoki i krzyczeć na męża żeby ostrożniej jechał (a często nie przekraczamy 60 km/h). Żadne ze zrobionych zdjęć nie oddaje ani grozy ani piękna tego szlaku.


Docieramy do Paklenicy spoceni (prócz silnych emocji zaczynają nam doskwierać upały sięgające ponad 40 stopni C) i nasyceni wspaniałymi krajobrazami.

Wybieramy kemping Bluesun. Będąc gościem tego kempu można korzystać z hotelowych atrakcji, typu odkryty basen z brodzikiem i strefą bombelkową, animacje (jak np. aqua-aerobic, który może okazać się odskocznią od kempingowego życia), spa, itp.

Przy odrobienie szczęścia można upolować parcelę z widokiem na morze i góry jednocześnie (nam się to udaje), bądź nawet na plaży. Poletka są duże, ich granice dość umowne. Można sobie wcześniej upatrzeć wymarzoną działeczkę i po dokonaniu rezerwacji wprowadzić się tam. Im więcej cienia nad domkiem/namiotem, tym lepiej.



Mamy tu problem z przejściówkami, przez co nie możemy podłączyć się do prądu ani wody. Nasze, europejskie, nie pasują! Na szczęście pracownicy recepcji okazują się bardzo pomocni i pożyczają nam własne. To cenna nauka dla nas, na taką eskapadę należy wziąć wszystko (pisałam o tym w pierwszym poście), każdą możliwą przejściówkę także :)

Kemping jest dość duży, z dwoma sanitariatami (czystymi tylko rano), pizzerią, restauracją, bankomatem i mini barem na plaży oraz wypożyczalnią sprzętu wodnego. Plaża jest kamienista, częściowo zacieniona, na której można podziwiać piękne zachody słońca. Obok kempingu znajduje się duży sklep spożywczo-przemysłowy i stragan ze świeżymi owocami i warzywami.


Korzystając z bliskości Zadaru, koniecznie trzeba się tam wybrać, najlepiej popołudniu, tak żeby po zakończeniu zwiedzania bardzo ładnej Starówki, po spacerze nadmorską promenadą, wziąć udział w niesamowitym, niepowtarzalnym koncercie natury na morskich organach (siadasz na schodach-organach obok portu i słuchasz jak morskie fale wygrywają dźwięki wpływając do zamontowanych pod twoim siedzeniem tub - żeberek organowych). A jak dodatkowo znajdziesz się tam w porze, gdy zachodzi słońce, masz bonus - spektakl topiącej się w morzu złoto-purpurowej kuli. Coś cudownego! Miasto zyskuje na wyglądzie nocą, kiedy place, zabytki, kamienice, drzewa, a nawet płyty chodnikowe zaczynają świecić (a te usytuowane przy morskich organach mienić się na wszystkie kolory tęczy).



Polecam też obejrzenie i przekąpanie się w wodospadach KRK, które znajdują się niedaleko Paklenicy. My zaczęliśmy tę wycieczkę od krótkiego rejsu statkiem ze Skradinskiego buku, który "dopłynął" nas pod samo podnóże wodospadów. Trasa ciągnąca się wzdłuż wodospadów jest bogata w malownicze widoczki, średnio wymagająca (lepiej założyć jednak solidniejsze obuwie, moje klapki na tamte podejścia okazały się bez szans). Pod jednym z wodospadów wyznaczono miejsce do kąpieli. Orzeźwiająca woda w ukrop to wspaniała sprawa, pod warunkiem że znajdziesz w tym gąszczu ludzkich pup miejsce na swoją własną.



czwartek, 6 sierpnia 2015

Okolice Slano

Paklenicę opuszczamy w wybornych humorach (od rana z nieba leje się żar więc serwujemy sobie kąpiel o brzasku). Zamierzamy wjechać (tym razem autostradą) lub wpłynąć (jeśli uda nami się zdążyć na prom z Ploce) na Półwysep Peljesac (konkretnie chodzi nam o miejscowość Trpanj, o której słyszeliśmy wiele pochlebnych opinii :)). Jednak po przejechaniu kilku godzin w gorączce (temperatura za oknem sięga 43 stopni C) gotuje nam się woda w chłodnicy. Szukamy dogodnego miejsca do odpoczynku. Nawigacja podpowiada zjechanie z autostrady na Baśkę Vodę, co grzecznie czynimy. Autko stygnie, dolewamy płynu do chłodnicy i jemy obiadek (w końcu udaje mi się zjeść małże).

Po około 2 godzinach jesteśmy gotowi do dalszej drogi więc ruszamy w stronę portu w Ploce.
Po dotarciu na miejsce okazuje się, że ostatni tego dnia prom (według rozkładu) jeszcze nie przypłynął i można zakupić bilety ale nie wiadomo kiedy i czy w ogóle uda się nim przeprawić na półwysep. Pani w kasie nie mówi po angielsku ale za to włada językiem migowym, ja nie, więc nie bardzo wiem o co jej chodzi. W końcu ktoś z kolejki duka, że "fire" i pokazuje w stronę miejsca, gdzie powinien już zacumować prom. Intuicja podpowiada mi ulotnić się stamtąd i zaproponować rodzinie drogę lądową. Tak też robimy.




Gdy docieramy do zjazdu na Peljesac mąż postanawia zatankować. Zmęczenie daje o sobie znać i do baku zamiast oleju leje się benzyna. Na szczęście na przeciwko stacji benzynowej znajdujemy mechanika, który od ręki postanawia nam pomóc. Pracownicy stacji też są bardzo ofiarni: najpierw pomagają nam przepchnąć przyczepę, a potem samochód w zaciszne miejsce, cały czas się interesują i podpytują o postępy w odsysaniu paliwa. Nagle na stację wjeżdżają z impetem 3 wojskowe ciężarówki, z których jak mrówki wysypują się żołnierze, hałasują, nawołują się, robi się nerwowo. Po chwili dołącza do nim auto żandarmerii wojskowej. Pan w mundurze krzyczy na szeregowych. Wszyscy pakują się do ciężarówek i odjeżdżają z piskiem opon.

Panika sprawia, że w naszych głowach rodzą się domysły o wybuchu wojny, ataku terrorystycznym, itp. Od zaprzyjaźnionych pracowników stacji dowiadujemy się, że Peljesac oraz sąsiadująca z nim Korcula płoną, strażacy nie radzą sobie z sytuacją i do pomocy zostało wezwane wojsko.

Natychmiast podejmujemy decyzję o pozostaniu na lądzie. Jesteśmy niedaleko Slano więc zakładamy, że tam uda nam się znaleźć nocleg. Robi się ciemno. Niestety w obu kempingach, które udaje nam się zidentyfikować (podobno jest ich w Slano więcej ale szukanie ich po nocy ciągnąc przyczepę wąskimi uliczkami jest bez sensu), nie ma miejsca. To efekt uciekających z płonącego Peljesaca turystów. Chciał - nie chciał ruszamy dalej.

Kawałek dalej zjeżdżamy do Guesthouse'u Budima (można tu wynająć pokój ale jest też opcja rozstawienia przyczepy). Nieciekawy to "kemping": przydrożny (od rana słychać ruch tranzytowy), praktycznie nie zacieniony, z brudnym sanitariatem, w dodatku drogi i z nieprzyjemnym sąsiedztwem - to akurat nie wina właścicieli. Trafiają się nam Włosi obrażeni, że ktoś jeszcze gości na tym kempie oprócz nich. Jest już na tyle późno, że ich obraźliwe uwagi puszczamy mimo uszu. Jutro i tak nas tu nie będzie.

środa, 5 sierpnia 2015

Prapratno

Następnego dnia po wczesnym i szybkim śniadaniu ruszamy w drogę. Chcemy sprawdzić jak wygląda sytuacja na Peljesacu. Ston (pierwsza miejscowość na tym półwyspie) czerwieni się od strażackich wozów.

W strażackim kondukcie dojeżdżamy do Prapratno, w którym znajdujemy prześliczną zatoczkę z widokiem na wyspę Mljet. W miejscu, gdzie kończy się piaszczysta plaża, zaczyna się zielony i solidnie zacieniony teren kempingu. Nie namyślamy się więc długo nad pozostaniem tutaj. Tym bardziej, że strażacy nie pozwalają jechać dalej w głąb Peljesaca.

Cumujemy naszą "muszelkę" obok sympatycznych Polaków i  rzucamy się do morza. Temperatury nadal są cholernie wysokie więc regularnie chłodzimy się w malowniczej zatoczce. Sielankową atmosferę przerywa unoszący się nad górami kłąb dymu i smród spalenizny. Jedyną wlotową drogą na półwysep pędzą strażackie wozy bojowe, nad górami unoszą się samoloty i helikoptery opryskujące ogień z góry. Sytuację utrudnia bardzo silny wiatr. Na szczęście w nocy spada deszcz i pomaga w pracy panom z Vatrogasci. Do końca pobytu w tej części Dalmacji widujemy ich regularnie.


Któregoś dnia postanawiamy wyruszyć na zwiady i przedrzeć się bliżej Orebica. Już po kilkunastu kilometrach decydujemy się na powrót do bezpiecznego w tym momencie Prapratno. Widok spalonych kikutów drzew, zwęglonych pagórków i swąd spalenizny jest zbyt przytłaczający.



Oprócz ekstremalnie wysokiej temperatury zaczynają dokuczać nam osy (towarzyszą nam nie tylko przy jedzeniu i piciu ale także podczas takich czynności jak smarowanie ciała kremem do opalania czy zmywanie naczyń), a jeszcze bardziej mrówki. Te ostatnie bezczelnie wdzierają się do przyczepy i na "krzywy ryj" zaczynają korzystać ze wszystkich jej dobrodziejstw (nie wyłączając podjadania nocą jej mieszkańców). Na szczęście na takie sytuacje są skuteczne sposoby: np. w proszku, czy w spraju. Jak już wcześniej pisałam, na wakacje z przyczepą wystarczy je po prostu zabrać, jak wszystko inne zresztą :D


Zatoczka w Prapratno jest śliczna (zdaje się, że już to pisałam)! Sam kemping jest dość spory ale zupełnie się tego nie odczuwa. Granice działek są bardzo umowne. Im dalej od plaży, tym bardziej spokojnie, zacisznie, wręcz anonimowo. Rośnie tu dużo drzew, głównie oliwkowych ale nie tylko. Z naszego domku mamy widok na tę cudną zatoczkę. To bardzo relaksujący obrazek o każdej porze dnia. Na terenie kempu mieszczą się sklep spożywczo-przemysłowy, bankomat, restauracja, kort tenisowy, boisko do koszykówki. Tuż przy plaży w małym barze można napić się kawy, piwa i zjeść lody. Obok baru rozstawa się chłopak z gorącymi kolbami kukurydzy. Kilka razy w tygodniu przyjeżdża też ktoś ze świeżymi owocami i warzywami.



Nie podoba mi się tylko usytuowanie sanitariatów, do których trzeba się wbijać maszerując obok restauracji. Z brudnymi majtami w misce, baniakiem z nieczystościami z przyczepy czy nocnikiem ze ... stałą zawartością musisz paradować tuż pod nosami restauracyjnych gości. M.in. dlatego ani razu tam nie jemy :)

Z Prapratno można ruszyć w kilka ciekawych miejsc, których przeoczenie byłoby sporą stratą. Mam tu na myśli pobliskie Ston, z którego prowadzą zabytkowe mury obronne do Mali Ston (najdłuższa tego typu fortyfikacja w Europie a druga po Chińskim Murze), a z murów tych rozciąga się śliczny widok np. na solanki (w których należy się zaopatrzyć w sól morską), czy zatoczkę w Broce. Warto wybrać się w tamtą stronę na krótką przejażdżkę, gdyż prowadzi do niej niesamowita droga - wąski asfaltowy pasek na 1 samochód, przecinający zatokę. Po prostu wow!




Z Prapratno pływa prom na najbardziej w Chorwacji zalesioną i dziką wyspę Mljet. A z Orebica (55 km od Prapratno) można popłynąć na wyspę Korculę (podobno piękną, nie udało nam się jej jednak zobaczyć przez pożary).

Zdecydowanym must see pobytu w dolnej części Dalmacji jest wycieczka do Dubrownika (Prapratno-Dubrownik - 58 km). Podobno to starożytne, dumne miasto zakładały także plemiona spod Kielecczyzny. No naprawdę ze smakiem to wszystko urządzone :) Po Dubrowniku można łazić cały dzień i trudno się nim znudzić. A na zmęczenie polecam przejażdżkę kolejką na szczyt, z którego rozpościera się widok na całą Starówkę (jak było nie żal Czarnogórcom rozpiżdżać taką perełkę!). Można też wybrać się na krótki rejs na pobliską wysepkę Lokrum, którą upodobali sobie światowi filmowcy (kręcili tu m.in. "Grę o tron").









Zasadą tego wyjazdu jest, że kiedy ktoś zastawia nam widok na morze, zazwyczaj piękny, pakujemy się i jedziemy dalej. Tym razem panoramę psują nam hałaśliwi Włosi, zatem jedziemy. Zaczynamy się powoli wracać w kierunku Polski. Witaj kolejna przygodo, witaj adrenalino! :)


wtorek, 4 sierpnia 2015

Duce (niedaleko miejscowości Omis)

Naszym celem jest Omis, niedaleko Makarskiej. Po zjeździe z autostrady diablica nawigacja prowadzi nas węziutką, wiejską, asfaltową drogą do Omisia. Z duszą na ramieniu, schylając głowy (jakby to w czymś miało pomóc) przejeżdżamy pod skalnymi tunelami, wyglądającymi jak wydłubane dłutkiem przed wieloma laty przez prapradziadka jakiegoś Iva czy Zdenka. Ale obraz, jaki się ukazuje naszym oczom, wynagradza wcześniejsze nerwy. Serpentyna, którą zjeżdżamy do centrum Omisia wije się wokół okazałych wzgórz tworząc kanion, którym płynie rzeka Cetina. Za chwilę okazuje się, że Cetina całuje się z morzem. Jakby tego było mało, na jednym ze wzgórz postawiono piracki zamek. Bozia nie żałowała temu miejscu uroku!






Omis jest zakorkowanym miastem. To główny powód, dla którego ostatecznie znajdujemy kemping w pobliskim Duce, a nie w upatrzonym wcześniej "Galebie" w Omisiu. Pierwszy możliwy przystanek na zebranie myśli i złoty strzał! Przypadkowo parkujemy na jakimś parkingu w Duce, który okazuje się podlegać wesołemu Mate, gospodarzowi kempingu "Delfin", znajdującego się tuż pod nami.

Przytulny, zalesiony, z dostępem do plaży kemping oferuje nam wymarzone miejsce. Nie dość, że pod drzewem, z widokiem na morze (oczywiście!), to do morskiej wody mamy zaledwie kilkanaście metrów :) Plaża jest dosyć wąska, kamienista ale ma cypelek, na którym świetnie ćwiczy się asany (pod warunkiem, że zaprzyjaźnisz się z mrówami-olbrzymami). Sanitariaty są czyściutkie, a w pralnio-zmywarni stoi działająca pralka i - uwaga - telewizor (rano Mate włącza chorwacką muzykę, a wieczorami można ekscytować się chorwacką piłką nożną). Nie brakuje nawet trambambuli.

Niedaleko kempu można zjeść pyszną pizzę w pizzerii "Mr. Goglio" czy jakoś tak. Klimat knajpie dodaje roztańczona i śpiewająca (to nic że fałszem) sympatyczna kelnerka. Zabawa pyszna! Przy "Delfinie" także znajduje się pizzeria ale nie udaje nam się poznać smaku tamtejszej pizzy.






Omis - mieszkając w Duce nie można go ominąć (z Duce to zaledwie 3 km). Starówka jest nieduża ale góruje nad nią piracki zamek z XIII wieku (można się na niego wspiąć od strony miasta - wówczas wystarczą sandałki - albo od strony stromego zbocza znajdującego się niedaleko centrum między tunelami - ale na tę wycieczkę koniecznie należy założyć porządniejsze obuwie). Omis warto też zobaczyć nocą, szczególnie uroczo wygląda od strony mostu nad Cetiną.



Z Duce do pięknego Splitu jest rzut beretem (ok 22 km), dlatego wycieczka w tym kierunku jest obowiązkowa. Pałac Dioklecjana, pałacowa brama, pozostałości po akwedukcie, labirynt cieniutkich uliczek na sporej Starówce, czy sklep Pandory ;) - choćby dla tych atrakcji turystycznych warto się tam wybrać.




Jak już nudzi się Split ;), a tłum denerwuje, Trogir (znajduje się 23 km od Splitu, a 43 km od Duce) to dobra propozycja na zakończenie wycieczki po perełkach środkowej Dalmacji. Proponuję spacer bulwarem wśród palm i zabytków wpisanych na listę UNESCO, a na deser wypicie lemoniady, bądź kieliszka tutejszego wina. Tak to można odpoczywać!